U pani T. bardzo często bywał mąż, myślę, że każdego dnia. Toteż przeważnie oboje dziękowali za każdą proponowaną przez wolontariusza pomoc. Zawsze odbywało się to sympatycznie, z miłym uśmiechem i informacją, że wspólnie sobie poradzą, przy czym, jakby na potwierdzenie tego, spoglądali sobie czule w oczy. Mąż uczestniczył razem z panią T. we mszy świętej, czasem także w Podniebnych Cudach. To on przywoził ją na wózku do kaplicy i do świetlicy na górę. Pani T. była wyjątkowo spokojna, cicha, małomówna. Można też powiedzieć, że elegancka. Zawsze schludna, z zadbaną siwą fryzurą.
Pani T. nie narzekała, nie żaliła się nigdy na swój los. Rzadko uczestniczyła w rozmowach prowadzonych przez chorych. Któregoś dnia jednak się odezwała. Panie siedzące w hospicyjnej świetlicy, czekając na obiad, wylewały żale dotyczące własnych dzieci. Przykro było słuchać tych opowieści, próbowałam jakoś sprawy łagodzić, ale to nie było wcale łatwe. Pani T. słuchała, słuchała i w końcu postanowiła się włączyć do rozmowy. Zaskoczyła swoje rozmówczynie mówiąc, że jej dzieci (córka i zięć) też korzystali z pomocy jej i jej męża, kiedy było to przez nich oferowane i dzieciom potrzebne (pomoc przy wnukach czy remoncie domu), ale ta pomoc zawsze była właściwie doceniana i nigdy nie była nadużywana.
„To, że jestem tutaj, – powiedziała pani T.- to była decyzja moja i męża. Kiedy uświadomiliśmy sobie, że moja choroba nie jest już uleczalna, mój stan będzie się pogarszał, a opieka nade mną będzie już dla męża niemożliwa, uznaliśmy, że to jedyne właściwe dla mnie miejsce. Zawiadomiliśmy o tej decyzji dzieci, które mieszkają daleko od Kielc i oboje pracują zawodowo. Mają swoje dzieci, które ich przecież potrzebują na co dzień. Nie mogę wymagać, nie oczekuję, aby zrujnowali swoje życie z powodu mojej choroby.”
Panie przy stole wysłuchały ze zdziwieniem. Taka postawa, brak jakichkolwiek roszczeń chorej matki w stosunku do córki była zaskoczeniem. Mogła imponować. Myślę, że niewielu z nas potrafi w tak trudnej życiowej sytuacji, jaką jest choroba w końcowej fazie, zachować taki piękny spokój i wyzbyć się egoizmu.
Pani T. odeszła kilka tygodni po tej rozmowie. I chociaż widać było, że jest coraz słabsza, wiadomość o tym była dla mnie smutnym zaskoczeniem. Widziałyśmy się już tylko dwa, może trzy razy, bo moja choroba wyłączyła mnie na dość długo z wolontariatu.
Szanowna Pani T.! Do zobaczenia, wierzę, że kiedyś się znowu spotkamy.
Wolontariuszka J.
Dziękuję za pamięć i świadectwo o cudownie mądrej kobiecie, żonie i mamie. Dobrą robotę robicie Wy wolontariusze.i ON.