Pani „Teresa” była osobą wyjątkową. Dawniej nauczycielka, uczyła wychowania fizycznego, ale także filozofii. Dość długo pozostawała pacjentką naszego Hospicjum, ale moja bliższa znajomość z nią nie trwała nawet kilku tygodni. Pod koniec stycznia dostaliśmy wiadomość od naszej czujnej i niezmordowanej koordynatorki, z prośbą o częstsze wizyty u pani „Teresy”, która „uskarża się na zbyt rzadkie odwiedziny wolontariuszy” w dni robocze.
Ten właśnie sms spowodował moje bliższe kontakty z Panią „Teresą”, a właściwie z trzema Paniami przebywającymi wspólnie
w pokoju x. Pacjentki się przyjaźniły. Wszystkie przykute do łóżka i – mimo to – bardzo pogodne. I – co nie zdarza się często – myślące stale o sobie nawzajem. Pani „Teresa” któregoś dnia szeptem informowała mnie, że z Panią B. jest chyba bardzo niedobrze, bo stale śpi i że obie z Panią E. bardzo się tym martwią. Cudowna empatia. Pani „Teresa” była w tym „zespole” najstarsza, ale wszystkie Panie mówiły do siebie po imieniu. Czuło się, że się po prostu lubią. Okazuje się, że można się zaprzyjaźnić w każdych okolicznościach!
Kiedyś Pani „Teresa” poprosiła, żebym Jej opowiedziała dalsze losy świętego, o którym Jej poprzednio wspominałam, bo bardzo lubiła takie opowieści. No cóż, pomyliła mnie z inną wolontariuszką. Wyjaśniłam, że to nie ze mną rozmawiała, ale obiecałam,
że przyniosę następnym razem jakąś książkę i coś na głos poczytam. Przyniosłam więc „Biblię opowiedzianą. Opowieść wszech czasów”. Nie zawsze była okazja do poczytania, bo Pani „Teresa” albo spała (była niestety coraz słabsza), albo miała gościa – odwiedzał ją syn. Pewnego dnia przedstawiła mnie temu synowi jako swoją ulubioną wolontariuszkę. Nie wiedziałam dlaczego jestem ulubiona, ale czułam się zaszczycona.
Czytałam kiedyś Pani „Teresie” trzeci rozdział przyniesionej książki – „Józef: od niewolnika do zarządcy faraona”.
Pacjentka tę część sama wybrała. Słuchała z zainteresowaniem, ale jednak trochę to słuchanie ją zmęczyło. Miałyśmy dokończyć następnym razem. Tego samego dnia podczas hospicyjnej mszy było właśnie czytanie na ten sam temat. Byłam zaskoczona intuicją Pani „Teresy”.
Niestety już więcej naszego wspólnego czytania nie było. Pozwoliłam sobie na tygodniowy zimowy urlop. Po powrocie planowałam piątkową wizytę u Pani „Teresy”, jednak już w czwartek dowiedziałam się, że właśnie tego dnia rano Pani „Teresa” odeszła. Wiem od Pani z sąsiedniego łóżka, że zrobiła to cichutko, nikogo nie absorbując i nie niepokojąc.
Hospicjum to, jak wiadomo, dobre miejsce dla terminalnie chorych na ostatni okres ziemskiego pielgrzymowania. Myślę, że Pani „Teresa” miała, z racji chociażby wykonywanego zawodu, piękne, ciekawe życie. I jestem pewna, że teraz jest już w pełni szczęśliwa, bo na pewno trafiła do Domu Ojca, a tutaj nawet w trudnych momentach pod koniec życia nie narzekała na swój los.
Wolontariuszka J.
Tak pięknie i cichutko odejść. Wspomnienia i czas i ofiarowania uwaga, miłość pozostaje.