Pan M. znany był nam, wolontariuszom, z częstych próśb o zrobienie zakupów. Zamówienia były „bogate”. We czwartki prosiłam pana M. o samodzielne przygotowanie listy zakupów na piątek i muszę przyznać, że początkowo dziwiłam się po jej przeczytaniu. Przykładowo lista ta była następująca: sernik za 20 zł, makowiec cały, 8 bułek, masło roślinne, coca-cola, kaszanka itd. Czasami dla odmiany: słoik gołąbków, pulpetów, 2 świeże ogórki, 2 gruszki itp. Za każdym razem z zamówieniem dawał pieniądze na te zakupy.
Pan M. samodzielnie i sprawnie poruszał się na wózku, często wyjeżdżał na zewnątrz na „dymka”, bez którego trudno mu było żyć.
Generalnie nie był rozmowny. Któregoś dnia jednak, w piątkowe przedpołudnie, gdy już był słabszy i leżał z kroplówką, nagle się „rozgadał”. Długo opowiadał mi o swoim, niestety niezbyt ciekawym, życiu, o zupełnym braku kontaktu z kuzynami, którzy mieszkają niedaleko. Przykro mu było, że nikt z rodziny go nie odwiedza, chociaż niby na to nie liczył. Nie miał dobrego zdania o swoich ciotecznych braciach. Mnie po tej rozmowie, a raczej po tym „wysłuchaniu”, też było bardzo przykro.
A potem już pan M. był coraz słabszy, obolały, bez apetytu. Widziałam i czułam, że odchodzi. Przez dwa kolejne piątki zaraz po przyjściu do naszego Hospicjowa pytałam o niego. Odszedł właśnie w piątek późnym popołudniem, już po moim u niego pobycie. Chociaż można było się tego spodziewać, to i tak wiadomość ta była dla mnie bolesna.
Pan M. już nie cierpi, to pewne. Może spotkał się z tą lepszą częścią swojej rodziny? Bo przecież na pewno taką miał. Módlmy się za niego. Czuję, że to mu potrzebne.
Wolontariuszka, J.