Pan Adam był jednym z nielicznych podopiecznych hospicjum, którzy regularnie, co tydzień uczestniczyli w wydarzeniach organizowanych dla nich przez wolontariuszy. Był osłabiony, przywożono go na wózku, ale nie było grilla czy koncertu, w którym by nie wziął udziału. Jego obecność i reakcje dawały mi oparcie i poczucie, że wszystko, co dla Pacjentów robimy, ma sens. Latem, na hospicyjnym tarasie, w słomkowym kapeluszu, z apetytem zajadał grillowane kiełbaski. Kiedy zrobiło się chłodniej i wróciliśmy do stałych koncertów w budynku, zawsze okazywał entuzjazm, który dodawał nam sił. Wystukiwał rytm sprawną dłonią, kołysał się lekko na boki i próbował nucić znajome melodie. Próbował. Nie mógł śpiewać naprawdę, bo miał silnie zaburzoną mowę. Mówił niezrozumiale, właściwie bełkotał. Można było zrozumieć jedynie pojedyncze słowa wypowiadane w izolacji. W zdaniach wyrazy zlewały się w jeden niedający się pojąć ciąg dźwięków, niepodobnych ani do muzyki, ani do ludzkiej mowy. Ale kiedy po koncercie pytany „Jak było, panie Adamie?” rozkładał szeroko ramiona i wyrzucał z siebie przeciągłe „Uuuup…eeee”, wszyscy wiedzieliśmy, że impreza była udana.
I przyszedł tydzień, kiedy się nie pojawił. I kolejny. Wolontariuszki przywożące chorych informowały, że jest słaby i nie ma sił, żeby być z nami. Przygnębiało mnie to. Wiedziałam, że może już nigdy razem nie posłuchamy muzyki i nie zobaczę, jak go to cieszy. Poszłam się z nim się zobaczyć, choć na co dzień nie pracuję jako wolontariusz opiekuńczy i nie czuwam przy łóżkach pacjentów. Tym razem czułam, że muszę i chcę.
Podniósł się na mój widok i usiadł na łóżku. Poskubał trochę ciasta, które mu przyniosłam i … zaczął „mówić”. Nie wypowiadał pojedynczych słów, tylko długie sekwencje. Przemawiał do mnie. Siedziałam pół metra obok, na wprost niego. Z maseczką na twarzy. Sparaliżowana. Nic nie rozumiem! Jak reagować? Co powiedzieć? Czy mam się teraz uśmiechnąć zza maseczki? A może pokiwać ze smutkiem głową? Skomentować jakoś? Jak to zrobić, gdy nie wiem, co mówi?!?
I wtedy zrozumiałam. On nie chciał dialogu. Chciał mówić. Tak po prostu. Potrzebował jedynie, żebym słuchała. Skupiłam się więc, patrzyłam mu prosto w oczy i starałam się całą sobą przekazać mu: „Jestem tu. Dla Pana. Słucham uważnie. Proszę opowiadać…”.
To była w moim życiu największa lekcja komunikacji.