Gdy to piszę, mijają dwa tygodnie od ostatniego pożegnania naszej E. Byłam w sobotę w jej rodzinnym mieście, gdzie odbyła się msza żałobna i pogrzeb. W imieniu wolontariuszy złożyłam na grobie E. wiązankę żółtych różyczek.
E. była w ZOL-u długo. Często mówiła, że przecież powinna być u siebie w domu, ale niestety mąż – jak czasem kolokwialnie mawiała „mój stary”- już nie żyje, a żadne z dzieci nie może z nią zamieszkać. Miewała zawroty głowy, z powodu których niebezpiecznie się kilkakrotnie w domu przewracała. Choć brakowało jej czasem domu i bliskich, przez długi czas była bardzo pogodna i rozmowna. Dość dużo opowiadała mi o swoim życiu, o rodzinie. Dobrze czuła się na czwartkowych Podniebnych Cudach. Często wtedy i w trakcie naszych piątkowych spotkań mówiła, że chętnie by jeszcze potańcowała. Zawsze bardzo cieszyła się świętami w domu, gdzie zabierała ją córka oraz „wyprawami” do miasta z synem i jego rodziną.
E. podupadła, gdy dowiedziała się o dłuższym wyjeździe córki. Nie wiadomo czemu wmówiła sobie, że córka nie wróci i już się nie zobaczą. Wszyscy ją uspokajali i przekonywali, że nieobecność jest tylko chwilowa, ale nie dawała się przekonać. I wtedy już było generalnie źle. Posiłki były niedobre, na Podniebnych Cudach nie warto było być… No i pojawiła się choroba wymagająca hospitalizacji. Byłam u niej w szpitalu, zastałam ją w bardzo złym stanie, nie wiedziałam nawet, czy mnie poznała. Jednak jeszcze wtedy wróciła do ZOL-u. Stopniowo się podnosiła, miło było to obserwować. Wkrótce nie była już przykuta do łóżka, znów siedziała i poruszała się na wózku. Dziękowała mi, ze byłam odwiedzić ją w szpitalu: jednak był świadoma, poznała mnie i pamiętała.
Niestety po pewnym czasie znowu pojawiła się konieczność pobytu na szpitalnej neurologii. Tym razem już powrót okazał się niemożliwy, dla E. nadszedł czas zakończenia ziemskiego pielgrzymowania.
Tym razem nie zdążyłam być w szpitalu. Któregoś dnia usłyszałam w hospicjum uspokajającą informację, że E. za kilka dni wróci i na to bezowocnie czekałam.
E. żegnało wiele osób, liczna rodzina, znajomi. Ksiądz wymienił bardzo dużo dat mszy świętych zamówionych za jej duszę. To też świadczy o tym, ze E. była lubiana, nie żyła tylko dla siebie. Na pewno wiadomo o tym w Niebie.
Wolontariuszka J.