Odeszła Pani B. To już ostatnia, trzecia pacjentka z pokoju nr 1, o którego zgranym zespole pisałam w podobnym wspomnieniu. Trzy panie długo towarzyszyły sobie w serdeczny, koleżeński sposób. Niestety nie do końca. Tylko jedna z nich odeszła w czasie trwającej przyjaźni. Potem stan zdrowia pani B. pogorszył się tak dziwnie, że jej towarzyszka poczuła się obrażana i poprosiła o „przeprowadzkę”. Później pani B. się tym martwiła i miała nadzieję, że przyjaciółka jej przebaczy. Jestem przekonana, że tak się stało, bo druga pacjentka doskonale rozumiała, że ciężka choroba może powodować różne zaburzenia osobowości.
Pani B. długo bardzo ciężko chorowała jeszcze przed przybyciem na ul. Mieszka I. W naszym Hospicjum stale była leżąca, ale doceniała to, że nie cierpi tak, jak wcześniej. Chwaliła hospicyjnych medyków, że uwolnili ją od okropnego bólu. Bardzo długo była pogodna, rozmowna, chciała żyć. Często powtarzała, że „choć jest w hospicjum, chce jeszcze trochę pożyć”. Bardzo dbała o swój wygląd, zawsze chciała być w świeżej, ładnej bluzeczce, szminkę i elektryczną lokówkę miała przeważnie w zasięgu ręki. Uważała, że chociaż jest bardzo chora, to przecież musi „jakoś wyglądać”. Miała swoją domową pościel, często zmienianą, o co dbała jej siostra. Głównie ona właśnie odwiedzała panią B. Często, nawet bardzo często. Pani B. powiedziała mi kiedyś, że nie chce, aby odwiedzały ją koleżanki, bo przecież wie, ze marnie wygląda i może kiedyś, jak jej stan się polepszy, to je zaprosi.
Pani B. była wdową. Bezdzietną. Ubolewała bardzo, że poroniła pierwszą ciążę i potem już nie mogła mieć dziecka. My, wolontariusze, czasem słuchamy różnych „spowiedzi”, także tych bardzo bolesnych. Jednak choć nasi chorzy często dzielą się z nami trudnymi historiami, to przecież żartujemy i śmiejemy się też. Jesteśmy sobie w szczególny sposób bliscy.
Pani B. wyjątkowo długo odchodziła. Bywała bardzo niespokojna, ale głos czy dotyk jej siostry, pani doktor, pielęgniarek, fizjoterapeutów czy nawet nas – wolontariuszy, przynosił jej ulgę i spokój. Ten długi czas odchodzenia Pani B. to kolejny dowód na to, że my, ludzie, nie wiemy nigdy, kiedy zgaśnie to ludzkie ziemskie życie.
Pani B. jest już po „drugiej stronie”, do której przecież wszyscy pielgrzymujemy tu na Ziemi. Myślę, że spotkała się ze swoimi „towarzyszkami niedoli” z Hospicjum i oczywiście wszystkie trzy są dla siebie, jak kiedyś, serdeczne. Może zorganizowały sobie jakiś wspólny pokój spotkań, w którym dużo się śmieją i nawzajem kręcą sobie włosy elektryczną lokówką pani B.?
Wolontariuszka J.
Tak też myślę, że mogą się już cieszyć. Obce im cierpienie, ból. Teraz są w najlepszych rękach. Każdy z pacjentów zostawia w nas cząstkę siebie i jest to bezcenny dar.