W ostatni piątek już nie miałam kontaktu z Panem W. Był bardzo, bardzo słaby, leżał odwrócony do ściany, nie odzywał się. Kroplówka, tlen, jak już od pewnego czasu. Po południu mówiłam o tym jego przykrym stanie na spotkaniu wolontariuszy przed kwestą. A jeszcze w czwartek podobno palił papieroska na tarasie. I w sobotę wieczorem … dostałam sms-a z wiadomością o jego śmierci. Bardzo ciężko to przeżyłam.
Od wielu tygodni miałam z nim bardzo bliski kontakt, byłam jednym z ważnych „zaopatrzeniowców”. A Pan W. miał dość duże wymagania. Pieczone udka z kurczaka, prawie stale w programie, gotowe w „Lewiatanie” o określonych porach. Uprzejme panie ekspedientki zostawiały mi w piątki do odbioru około 14-ej i zanosiłam Panu W. ku jego radości. Kiedyś miałam kupić drylowane śliwki w słoiku. Zdziwiło mnie to, ale Pan W. zapewniał mnie gorliwie, że na pewno są, bo „przecież Bolek takie ma”. Szukałam w trzech sklepach, wszędzie wywołując zaskoczenie i wróciłam z informacją, że nigdzie nie było, więc nie kupiłam. Na co Pan W. bardzo się zdenerwował i dosłownie krzyknął „jakie śliwki, mówiłem przecież, że wiśnie”. Na to ja wyciągnęłam kartkę z zamówieniem pisaną osobiście przez Pana W., na której były jednak śliwki. Kolega, który akurat odwiedzał Pana W. śmiał się z tego serdecznie. „Zachcianki” Pana W. dotyczyły też różnych nietypowych napoi, kaw o różnych smakach, lodów, mielonych kotletów (robiłyśmy je z koleżanką w domu) itp. Jeśli chodzi o zakupy, poprzeczka była wysoko zawieszona 😊.
Pan W. długo był w dobrej formie, i fizycznej, i psychicznej. W zimie opowiadał mi, że dobrze się czuje i ma nadzieję, że wiosną wróci do pracy. Rozmawialiśmy czasami o rzuceniu albo chociaż ograniczeniu palenia papierosów. Mówił, że się stara, ale to bardzo trudne. Zaskoczył nas kiedyś w czwartek przychodząc na nasze popołudniowe spotkanie w garniturze. Zapuścił elegancką „posrebrzaną” bródkę. Czasem w dresie, opalony sprawiał łudzące wrażenie wysportowanego, zdrowego człowieka. Cieszyły go nasz podziw i pochwały. Prezentował się naprawdę bardzo dobrze. A jeszcze dwa tygodnie przed śmiercią brał bardzo aktywny udział w naszym konkursie wiedzy podczas Podniebnych Cudów, energicznie walcząc o zwycięstwo.
Dzisiaj na 8.00 rano pojechałam na cmentarz w Cedzynie, bo nasz wolontariusz dostał niepewną informację, że to pora pogrzebu Pana W. Trzeba przyznać, że byłaby to pora bardzo nietypowa. Chciałam go jednak pożegnać, myślałam, że nie tylko w swoim imieniu, ale całego naszego „Żółtego Gangu” wolontariuszy. Okazało się jednak, że to był jedynie czas wyjazdu na kremację. Pracownik cmentarza zapewniał mnie, że zadbał o ciało Pana W. i poinformował o terminie uroczystości pogrzebowych.
Planuję towarzyszyć Panu W. w tej jego ostatniej ziemskiej drodze.
Wolontariuszka J.